Ministry ‎– Twelve Inch Singles (1981-1984) Expanded Edition


Ministerstwo zniszczenia, sonicznej dewastacji i niepokoju wydało oświadczenie! Spokojnie, nie każdy lew ryczy… szczególnie za kociaka. Jak sugeruje nazwa to zbiór kawałków z pierwszego okresu działalności wielkiego Ala, który doczekał się wznowienia, poprawienia brzmienia i rozszerzenia.
Same plusy!
Czytaj dalej

Lab’s Cloud – Imminent Awakening (Altar, 2014)


Chwile spędzone z tym albumem będą niezapomniane. Ład, harmonia, zen – nic dziwnego, że album hiszpańskiego muzyka ukazuje się w kanadyjskim Altar, gdyż idealnie wpasowuje się w stylistykę tej wytwórni, a jednocześnie jest czymś więcej niż kolejnym downtempowo-psychillowym albumem.

Nie wiem czy to specyfika regionu, klimatu czy wrażliwości, ale jest jakaś wyczuwalna granica smaku pomiędzy greckimi produkcjami a tymi z Hiszpanii (abstrahując od tego, że kiedyś uwielbiałem tzw iberican house). Greckie są bardziej słodkie, ale szybko się nudzą; hiszpańskie o smaku delikatniejszym ale z nutą, która ujawnia się po pewnym czasie, a za kolejnym razem co raz bardziej do siebie przekonują.
Czytaj dalej

Project Pitchfork – Blood (Trisol, 2014)


Project Pitchfork to formacja, która zawsze budziła we mnie lekki uśmieszek. Trochę z politowania, trochę ze złośliwości, a chwilami po prostu z pogardy. Od wielu lat ich słucham, ale jakoś do dziś nie potrafię traktować poważnie. Zeszłoroczny album zupełnie został przeze mnie już zapomniany a tu tymczasem chłopaki próbują mnie nastraszyć kropelkami krwi na białej róży.
No dobra, skoro bawimy się w straszenie to posłucham… i leci… o jak rytmicznie! Niemal future-popowo… ale ja wcale nie tęsknię za ich EBM-em. Jednak przychodzi czas gdy pojawia się wokal Petera Spillesa i znów mi wraca uśmieszek i drobne uczucie zażenowania. Ale by było jasne PP jest i tak o wiele lepsze niż inny projekt Petera, młodszy choć dobrze sobie radzący – Santa Hates You.
Czytaj dalej

Ultramarine – This Time Last Year (Real Soon, 2013)


Mam duży sentyment do tej brytyjskiej formacji, dzięki pięknemu albumowi „Every Man and Woman is a Star” z 1991 roku na którym to chłopaki (chyba jako pierwsi) połączyli acid house z folkiem (nie mylić z muzyką etniczną) i downtempo. Ale mimo tego sentymentu, powrotu grupy na sceny koncertowe i w efekcie nowe nagrania w 2011 roku jakoś mnie nie przekonywali. Singiel „Acid / Bunch” był sporym zaskoczeniem, połączonym z rozczarowaniem, stąd ich album przyjąłem sceptycznie. Do tego stopnia, że gdy „poskipowałem” po nim w październiku 2013 (wydał mi się wtedy mało ciekawy) to dopiero niemal rok później sięgnąłem po niego w całości (bo zebrało mi się na sentymentalny powrót do elektronicznych płyt z początku lat 90).
 
Czytaj dalej

Sebastian Komor ‎– Vikings, Thrones & Dragonbones (Alfa Matrix, 2014)


Dobra chłopaki! Który z Was nie lubi Gry o Tron, Władcy Pierścieni czy Wikingów? Sebastian Komor, lewa ręka Icon Of Coil i głowa Komor Commando obudził w sobie swą nordycką naturę i pod własnym nazwiskiem wydał album pełen kinowych, orkiestrowych brzmień z charakterystyczną ilustracyjną dynamiką skontrastowanych EBM-ową rytmiką i industrialnymi zgrzytami.

Jakiś czas temu Komor dopuścił się industrialnej przeróbki openingu „Game of Thrones” i idąc za żelaznym ciosem stworzył płytę przesyconą filmową aurą. 50 minutowy materiał dostarcza niezłej frajdy jeśli jest się fanem X Muzy ubranej w heroiczno-fantastyczno-rycerskie szaty. Obrazy z seriali i filmów same przelatują przed oczami, a momentami pobudzają wyobraźnię jak niektóre sceny wyglądały by z takimi dźwiękami.
Czytaj dalej

Seabound – Speak In Storms (Dependent, 2014)


Czy ktoś zauważył, że od ostatniego studyjnego krążka tego niemieckiego duetu minęło 8 lat! Aż się sam sobie dziwię, że nie zareagowałem bardziej ekspresyjnie i od razu nie posłuchałem tego krążka w lutym tego roku. No ale na szczęście właśnie ukazał się split Seabounda z Iris i przypomniałem sobie. Ale mam na to drobne wytłumaczenie. O ile nazwa Seabound nie była aktywna, o tyle sam Frank M. Spinath dział w tej dekadzie nagrywając w rozwiązanym niedawno Ghost & Writer a na przełomie w Edge of Dawn.
Czytaj dalej

Red Snapper – Hyena (Lo Recordings, 2014)


The Aloof i w konsekwencji także Red Snapper (zainicjowane przez Richarda Thaira) to formacje, które mają swoje miejsce w moim sercu i choć ten pierwszy skład milczy od 15 lat to ten drugi już drugi raz w tej dekadzie wydaje pełny, długi materiał.
Ale niestety tyle z tego zadowolenia. „Hyena” nie trafia w moje gusta, bo jest zbyt retro-sentymentalna w powtarzalny sposób. Nie wnosi nic nowego do formuły, która w nowym dziesięcioleciu mogła by ulec zmianie.
Czytaj dalej

Zoot Woman ‎– Star Climbing (Embassy One, 2014)


zoot_woman-star_climbingStuart Price to zapracowany chłop i może dlatego w ciągu prawie 15 lat istnienia Zoot Woman jest to ich 4 płyta.
Mimo uwielbienia Les Rhytmes Digitales i innych projektów spod palców Jacques Lu Counta (nawet produkowaną przez niego Madonnę musiałem posłuchać) nigdy specjalnie nie lubiłem jego studyjno-koncertowego zespołu.
Nie przekonywał mnie w pełni indie-danceowy pop, choć przyznaję mu że w dużej mierze muzyka projektu była pionierska i to dzięki nim jak i chwilę później Duńczykom z WhoMadeWho zwykłe pryszczate chłopaki z gitarami spoglądali już bez odrazy na automaty perkusyjne, syntezatory, laptopy… i wreszcie 6 lat po debiucie ZT Klaxons wydali pierwszy album…
a lawina ruszyła.
Czytaj dalej

Taylor McFerrin ‎– Early Riser (Brainfeeder, 2014)


Taylor, to zdecydowanie syn swego ojca, Bobby-ego, znanego wokalisty jazzowego, który nie jedno gęba potrafi.
Taylor pokazuje, że choć wokalnie nie jest tak uzdolniony to potrafi słuchać tego co dzieje się w nowoczesnej muzyce elektronicznej, soulu i R’n’B a jego jazzowe korzenie odcisnęły poważne piętno na tym debiutanckim krążku.

Jego powinna trafić do tych, którym odpowiada nowe R’n’B ubrane w białe kimono, od Jamesa Blake’a poczynając a na Banks kończąc. Jednak „Early Riser” nie jest płytą ograniczoną do tej konwencji, gdyż ma najwięcej „cukru w cukrze”… tz jazzu.
Czytaj dalej

Beatfarmer – Eye Of The Storm (Ovnimoon, 2014)


To moje pierwsze spotkanie z projektem Kanadyjczyka Adam Wooda, i nie ostatnie, a za chwilę zabiorę się za wcześniejszy krążek, wydany także dla labelu Ovnimoon.
Aż tak się podoba? Możliwe, choć materiał wymaga jeszcze uwagi, ale wśród innych etnicznych ambientów czy też world beatowych produkcji warto zwrócić na tę nazwę uwagę. Muzyka jest przesycona wschodnią melodyką i w bardzo udany sposób łączy elektronikę z naturalnymi, etnicznymi brzmieniami.

Czytaj dalej